Czy takie słowa wypowiedział biskup Jordan, gdy polewał wodą głowę Mieszka I? Tak naprawdę nie wiemy jaka w tamtych czasach była formuła chrztu. Wiemy, że ceremonia odbyła się 14 kwietnia 966 roku w ... ano właśnie. Jest kilka teorii na temat miejsca gdzie odbył się chrzest Mieszka I. Powszechnie przyjmuje się, że odbyło się to na Ostrowie Lednickim, na którym w ruinach przylegającej do pałacu (palatium) Mieszka I kaplicy odkryto dwa baseny tzw. baptysteria służące do obrzędów chrzcielnych i prawdopodobnie tam poganin Mieszko stał się chrześcijaninem.
Ale ad rem. Dla uczczenie 1050 rocznicy chrztu Polski, Zarząd Ogniska TKKF Chemik postanowił sprawdzić jak, albo gdzie to się zaczęło i razem z Biurem Podróży TRAMP wybraliśmy się do kolebki chrześcijaństwa polskiego i jednocześnie kolebki polskiej państwowości.
Pierwszy etap to oczywiście Gniezno. Spotykamy się z przewodnikiem koło Bolka, tzn. pod pomnikiem Bolesława Chrobrego i po krótkim wprowadzeniu oraz pamiątkowych fotkach udajemy się do archikatedry gnieźnieńskiej aby obejrzeć słynne drzwi gnieźnieńskie oraz pokłonić się relikwiom św. Wojciecha. Jak do tej pory wszystko dobrze, ale po pewnym czasie zaczęły się schody. I to dosłownie – 240 stopni na taras widokowy w południowej wieży, a potem 240 stopni w dół. Niezła zaprawa, ale widoki wspaniałe. Idziemy dalej, najpierw kościół franciszkanów z relikwiami bł. Jolenty królewny węgierskiej a następnie mniszki w zakonie klarysek, następnie przechodzimy do Muzeum Początków Państwa Polskiego, gdzie po obejrzeniu kilku filmów i eksponatów wiążących się z powstawaniem państwowości polskiej udajemy się do miejsca zakwaterowania czyli hotelu Stara Kamienica. Zakwaterowanie, obiadokolacja (rosół i filet z kurczaka, nawet niezły) i ... spać. Przynajmniej tak to miało wyglądać w teorii, a w praktyce rozpoczęły się zajęcia w podgrupach.
Sobota też zapowiadała się nienajgorzej, od rana świeciło słońce, a więc w drogę. Zaczynamy od Ostrowa Lednickiego i zabytków, o których wspominałem już wcześniej. Następnie jedziemy na Pola Lednickie by przejść pod Bramą Rybą (Bramą Trzeciego Tysiąclecia) wybudowaną z inicjatywy poznańskiego dominikanina Jana Góry, można by powiedzieć ojca Pól Lednickich, który zresztą jak dobry ojciec pozostał na zawsze ze swoimi ukochanymi polami. Jeszcze tylko Muzeum Pierwszych Piastów i jedziemy do Biskupina.
Na początek obiad w Chacie Pałuckiej (specjalność kluchy na pyrach) i rozpoczynamy podróż w czasie. Zaczynamy od neolitu i epoki kamienia – obozowisko łowców mezolitycznych oraz tzw. długie domy są charakterystycznymi „budowlami” z tego okresu. Na wystawie mieszczącej się w jednym z długich domów oglądamy początki rolnictwa na tym terenie. Takie osady były budowane ok. 4 tys. lat p.n.e. Przenosimy się w trochę bliższe czasy, czyli do obronnej osady łużyckiej. Powszechnie znana z wielu ilustracji charakterystyczna brama, a za nią fragment ulicy z dwoma rzędami domów, w których można zobaczyć „w działaniu” zielarkę, garncarza (a właściwie garncarkę), warsztat tkacki czy obróbkę krzemienia. Kultura łużycka datowana jest w epoce brązu i na początku epoki żelaza, a gród w Biskupinie powstał w 738 roku p.n.e.. Kolejny skok w czasie i jesteśmy w wiosce wczesnopiastowskiej, która powstała w VIII wieku a największy jej rozwój przypadał na X wiek, czyli czasy Mieszka I.
Wracamy do domu (czytaj do Starej Kamienicy). Po wrażeniach natury duchowej czy też edukacyjnej, czekają nas wrażenia bardziej cielesne, ale na razie mamy czas wolny. Niektórzy podziwiali ogrody, a ściślej mówiąc ogródki, których całe mnóstwo wyrosło przy ul. Tumskiej i przy rynku, inni odwiedzili Cukiernię Sowa w celu degustacji szeroko reklamowanych lodów a jeszcze inni udali się na poszukiwanie miejscowych krówek, podobno najlepszych na świecie. Nareszcie kolacja. Zgodnie z zapowiedzią dania grillowe okraszone muzyką. Szkoda tylko że na sali, ale zrobiło się sakramencko zimno i grillowanie pod gołym niebem stało się mało atrakcyjne.
Ostatniego dnia wycieczka samoistnie przekształciła się w pielgrzymkę i udała się do Starego Lichenia do największej świątyni w Polsce.
Ale od początku. Najpierw cudowne źródełko, potem kościół św. Doroty, Golgota, apartamenty papieskie i bazylika, czyli dochodzimy do największej świątyni gdzie w dzwonnicy jest największy w Polsce dzwon ważący 15 ton, w sanktuarium znajdują się największe w Polsce organy składające się z około 7 tys. piszczałek, podziwialiśmy od zewnątrz i od środka najwyższą wieżę kościelną, która ma 141 metrów, dwa tarasy widokowe (na 120 i 130 m). Wieża w pewnym sensie łączy się z Gnieznem, a właściwie jeden element - na górny taras widokowy można wejść pieszo po 762 schodach, ale nie znalazł się nikt odważny aby się przespacerować, wszyscy wybrali dolny taras, na 27 piętrze ze względu na to, że tam dojeżdża winda.
Pisałem, że wycieczka przekształciła się w pielgrzymkę do sanktuarium, ale tak naprawdę nie odczuwa się tu nastroju duchowego, znacznie więcej jest tu gigantomani i komercji. Obecnie miejsce kultu religijnego przekształciło się w dużej mierze w przedsiębiorstwo nastawione na zysk. A szkoda. Na ścianach bazyliki zamontowane są tabliczki z nazwiskami darczyńców. Jest ich ponad 20 tysięcy, ale nawet tu są równi i równiejsi. Tabliczki są w trzech rozmiarach: za 1 tys. zł, za 2 tys. zł. i za 10 tys. i więcej.
Mimo wszystko było co oglądać, oprócz wyżej wymienionych jeszcze Muzeum im. ks. Józefa Jarzębowskiego ze wspaniałymi starodrukami no i oczywiście można było uczestniczyć w nabożeństwie, z czego wiele osób skorzystało. Jeszcze tylko odwiedziny w lesie grąblińskim miejscu objawień Matki Bożej wraz ze stacjami Drogi Krzyżowej oraz klasztorem sióstr anuncjatek, gdzie można było zakupić świetne przetwory i jedziemy do domu.