Nie ma, nie ma
wody na pustyni, a wielbłądy nie chcą dalej iść,
tak śpiewa zespół Bajm. Na „naszej” pustyni woda jest, albowiem przez środek pustyni płynie Biała Przemsza, co w przypadku pustyni raczej jest rzadko spotykane. Jeżeli zaś chodzi o wielbłądy, to większe stado (wiemy przynajmniej o jednym osobniku) jest w okolicach Puław, bo na Pustyni Błędowskiej nie spotkaliśmy żadnego.
Ale zacznijmy od początku. Czołowi zawodnicy Spartakiady Zakładowej, jak co roku wybrali się na wycieczkę. Tym razem w programie był Ojcowski Park Narodowy (najmniejszy w Polsce, ale bardzo sympatyczny) i Jura Krakowsko-Częstochowska z pustynią włącznie. W sobotę 11 maja Biuro Podróży TRAMP jak zwykle bardzo sprawnie dowiozło nas do Ojcowa. Zaczęliśmy od Muzeum Przyrodniczego, gdzie mieliśmy możliwość zapoznać się z historią i przyrodą OPN. Oprócz amonitów, kła i piszczeli mamuta można było spojrzeć na OPN z góry, czyli zerknąć na makietę, jak również zobaczyć z bliska (nawet bardzo bliska) florę i faunę Parku.
Idziemy dalej, niestety Zamek Kazimierzowski zostawiamy nietknięty, a szkoda. Wzdłuż Prądnika dochodzimy do punktu widokowego na Jonaszówce, skąd rozpościera się przecudna panorama Doliny Prądnika zakończona górującym nad okolicą Zamkiem Kazimierzowskim. No i ... właśnie no i zaczyna się droga przez mękę, przynajmniej dla niektórych, w tym Waszego sprawozdawcy. Ponieważ sześć lat temu będąc na wyprawie m.in. do Ojcowa zaliczyliśmy Jaskinię Ciemną – piszę „zaliczyliśmy” bo widać i tak nic nie było, naprawdę ciemna, tym razem padło na Grotę Łokietka. Legenda mówi, że w grocie tej ukrywał się Władysław Łokietek przed królem czeskim Wacławem II, którego wojska nie spenetrowały jaskini ponieważ główne wejście było zasnute pajęczyną (okoliczna ludność dostarczała Łokietkowi żywność bocznym korytarzem, o którym Czesi nie wiedzieli). Moim zdaniem prawda była inna. Prawdopodobnie Czechom nie chciało się włazić prawie 150m pod górę i szukać Łokietka, niepotrzebne były pająki. W każdym razie kiedy piszę te wspomnienia nogi nadal mnie bolą.
Myślę, że po tym „spacerku” zasłużyliśmy na obiad, chociaż nie wszyscy, niektórzy tylko na kompot. Jedziemy dalej, czeka nas wspaniały zamek w Pieskowej Skale i Maczuga Herkulesa. Jeżeli chodzi o ten twór skalny, to niektórzy twierdzą, że niemożliwe jest aby skała stała „na głowie” i jest to tylko atrapa, pusta zresztą w środku. Obejrzeliśmy przepiękne wnętrza, zamku nie maczugi, ale niestety nie do uwiecznienia. Pan dyrektor Muzeum na Wawelu (Pieskowa Skała mu podlega) wydał zakaz robienia zdjęć, chociaż jest to sprzeczne z przepisami, ale w naszym kraju z przestrzeganiem przepisów różnie bywa. W każdym razie w środku było pięknie. Co prawda zawsze twierdzę, że żaden obiekt w Polsce nie może równać się z Kozłówką, ale to moje prywatne zdanie. Jeszcze tylko podziwianie widoków z baszty (bardzo dobre piwo jurajskie), wizyta u Herkulesa i możemy jechać na tzw. mp (w wojsku ten skrót oznacza miejsce postoju). A nasze mp wypadło tradycyjnie (o ile drugi raz tworzy tradycję) w zajeździe Miechus w Miechowie. Tym razem bez atrakcji – poprzednio trafiliśmy na Dni Miechowa oraz na wesele. Rano śniadanko (doskonała była wczorajsza sałatka) i ... no właśnie doczekaliśmy się.
Jedziemy na pustynię, największą w Europie (podobno dlatego, że innych nie ma). Po drodze wizyta w Olkuszu, jedna grupa poszła na rynek, druga, znacznie mniejsza, do Victorii i obydwie były zadowolone.
Najpierw punkt widokowy położony na południowym krańcu pustyni, tzw. Róża Wiatrów najmłodszy, czyli jeszcze bardzo nie zanieczyszczony. Widać kawał pustkowia, chociaż pustynią to był okres sprzed II wojny. Wtedy był tam piasek. Teraz, teoretycznie rzecz biorąc, też jest to coś co można nazwać piaskiem, ale jeżeli ktokolwiek myślał, że zobaczy czysty żółty piasek, taki jak na filmach z Sahary, czy nawet z naszych polskich ruchomych wydm, to ... lepiej zostać w domu.
Cywilizacja, cywilizacja, cywilizacja. Jak już wcześniej pisałem wielbłądów nie ma, za to pustynię rozjeżdżają quady. Ponadto północną część okupuje wojsko ćwicząc przed kolejną Pustynną Burzą?
Ostatni punkt programu to Zamek Ogrodzieniec, co prawda w ruinie, ale za to największy na całej Jurze. Zamek leży na najwyższym wzniesieniu Jury (515,5 m.n.p.m.), a ponadto jest nawiedzony. Nocami pojawia się słynny Czarny Pies z płonącymi ślepiami, ciągnący za sobą ciężki łańcuch. Niestety czas nie pozwalał doczekać nocy i nici z tej dodatkowej atrakcji. Może to i dobrze, bo wieczorem rozpadał siędeszcz.
https://tkkfchemik.pl/index.php/inne/43-wycieczki/1544-jak-to-w-ojcowie-byo#sigProId6b21d6cf9e