Skąd się wzięło to porzekadło dowiedzieliśmy się w zabytkowej kopalni soli w Bochni.
Ale od początku. W ramach realizacji zapisów regulaminu Spartakiady Pracowników Zakładów Azotowych Puławy S.A., w dnia 13 i 14 września Ognisko TKKF Chemik zorganizowało wycieczkę do Krakowa i Bochni. Pogoda była niezła, humory dopisywały, obsługa z Biura Turystycznego Tramp doskonała, a więc bez żadnych perturbacji jesteśmy w Krakowie, gdzie przejmuje nas przewodnik pan Mateusz. I to jest pierwsza niespodzianka. Dlaczego? Ponieważ opiekował się nami również w roku ubiegłym w Ojcowie.
Ruszamy w trasę, pierwszy etap to oczywiście Wawel. Na Wawelu zaczynamy od najważniejszego kościoła w Polsce, czyli Katedry na Wawelu. Trochę tłoczno, ale widoki znakomite. Jest co oglądać, łącznie z kryptami wielkich Polaków.
Idziemy dalej, w programie dziedziniec z krużgankami oraz dwa wnętrza czyli Skarbiec i Zbrojownia. Wygląda na to, ze nasi królowie mieli za co i czym sprawować władzę.
Po załatwieniu pewnych formalności, rzekłbym natury fizjologiczną wpadamy do studni, czyli schodzimy krętymi schodkami (naliczyliśmy 135) do Smoczej Jamy. Smoka co prawda nie zastaliśmy (miał wychodne) ale niektórzy uczestnicy cały czas nerwowo się rozglądali. Miało to zresztą pewne uzasadnienie, albowiem smoka zastaliśmy na zewnątrz. Na powitanie zionął ogniem, ale tak po przyjacielsku, nie złośliwie.
Idziemy dalej, ulicą Kanoniczną (podobno najstarsza w Krakowie) udajemy się na ..... nie, nie na rynek, a po prostu na obiad.
Po podładowaniu akumulatorów i uzupełnieniu elektrolitów jesteśmy nareszcie na Rynku. Sukiennice, Kościół Mariacki, Ratusz, Adaś na cokole, kwiaciarki, ogródki (niekoniecznie botaniczne), dorożki, no co tu dużo mówić, po prostu rynek krakowski.
Po wysłuchaniu hejnału udajemy się w kierunku Bramy Floriańskiej i Barbakanu. Zwiedzanie kończy się na Placu Grunwaldzkim i jedziemy odpocząć do Nowej Huty.
Dzień drugi to zwiedzanie najstarszej kopalni soli w Bochni. Już w XIII wieku król Bolesław Wstydliwy sprowadził z Francji cystersów, aby nauczyli Polaków biznesu solnego. Był to bardzo intratny interes, dlatego hetman Czarniecki powiedział „Jam nie z soli ...” czyli znaczenia (i bogactwa) nie dorobił się na soli (dochody z tzw. Żup Krakowskich – kopalnie soli Bochnia i Wieliczka, wynosiły około 1/3 dochodów królewskich) ale w inny sposób.
Najpierw zjeżdżamy (szybem Campi) w ciasnych klatkach zwanych windami na poziom 212m, gdzie oczekują na dwie urocze górniczki, które miały m.in. czuwać nad naszym bezpieczeństwem.
No to w trasę, która rozpoczyna się jazdą bardzo ciekawą kolejką. Dlaczego ciekawą? Dlatego, ze wagoniki mają siedzisko w postaci deski (przez środek wagonika) na której siada się okrakiem i ... jazda po historycznych (czytaj nieco sfatygowanych) torach. Odczucia w czasie jazdy ciekawe myślę, że podobnego odczucia doznawały czarownice lecąc na miotle na Łysą Górę.
Wysiadamy i teraz rekreacyjny spacer chodnikiem, w trakcie którego otrzymujemy kompendium wiedzy o historii kopalni, oglądamy eksponaty i filmy, rozmawiamy z kupcami weneckimi, którzy tam się zawieruszyli, wspinamy się po schodach (ciężko było) na międzypoziom Dobosz, gdzie mamy okazję obejrzeć jak wysokie były komory wydobywcze, schodzimy w dół i w końcu docieramy do kaplicy św, Kingi.
Fantastyczne widoki – ambona wykuta w soli, figury świętych, chór no i oczywiście ołtarz. Kaplicę w Bochni wyróżnia jeszcze jeden szczegół. Jest to jedyna na świecie kaplica, w której odprawiają się nabożeństwa a przez środek której przebiega linia kolejowa. (jak najbardziej czynna, jechaliśmy nią kolejką do punktu startowego).
I to już prawie konie zwiedzania, docieramy do windy i ... nareszcie na słońcu, jak to niektórzy dowcipnie zauważyli.
Jeszcze obiad w Sztygarówce (pomidorowa i schabowy), lody i jedziemy do Puław.